wtorek, 30 marca 2010

Milion w rozumie



















Zachęcona entuzjastycznymi reklamami odcinka polskich Milionerów, w którym po raz pierwszy padła główna wygrana, postanowiłam pochylić się nad tym tanim w produkcji, a jakże dochodowym gatunkiem telewizyjnym, jakim jest teleturniej. Na początek garść faktów.

Pierwszym teleturniejem telewizyjnym był Spelling Bee nadawany w BBC w 1938 roku, w którym uczestnicy musieli wykazać się znajomością zapisu trudnych wyrazów. W latach 60. teleturniej przybrał formę znaną do dziś - wtedy to Chuck Barris wyprodukował Randkę w ciemno – jeden z najsłynniejszych game show w historii, polegający na wyborze jednego kandydata przez atrakcyjną dziewczynę wyłącznie na podstawie udzielanych przezeń odpowiedzi. Randka w ciemno, oprócz typowo rozrywkowej, spełniła też funkcję edukacyjną i bynajmniej nie chodzi tu o poszerzenie ogólnej wiedzy o świecie – w Wielkiej Brytanii nastoletni widzowie uznali ją za swoisty kurs podrywania i konwersacji z płcią przeciwną.

Dwa powyższe przykłady pokazują jakie różnice występują w obrębie gatunku jakim jest teleturniej. Można bowiem podzielić go na trzy podstawowe kategorie: najstarsze i najpopularniejsze, w których wymagana jest wiedza na różne tematy (Jeden z dziesięciu, Milionerzy), te, w których zdobycie nagrody jest wyłącznie następstwem szczęścia i trafnego wyboru (Idź na całość) oraz te, w których uczestnicy muszą wykazać się zręcznością (Chwila prawdy). W ostatnim czasie można zauważyć, że zainteresowanie klasycznymi teleturniejami maleje na rzecz tych, które bardziej nastawione są na widowiskowość bądź też kontrowersyjność. Przykładem Wielka gra zdjęta z anteny po 44 latach nadawania czy Milionerzy, których emisję zmniejszono z dwóch do jednego odcinka tygodniowo. Popularność zyskują natomiast programy takie jak Moment prawdy, w którym uczestnicy podłączeni do wariografu, zmuszani są do wyznawania przed kamerą i swoimi bliskimi najintymniejszych szczegółów ze swojego życia. Powód, dla którego bierze się udział w tego typu programach zawsze jest ten sam – zdobycie cennych nagród.

Na przekór obowiązującym trendom postanowiłam porównać ze sobą dwa teleturnieje mieszczące się w ramach pierwszej kategorii – Milionerów oraz Jeden z dziesięciu. Fakt, że jeden emitowany jest w stacji komercyjnej, drugi zaś w publicznej ma zasadnicze znaczenie. Program TVN –u charakteryzuje się sensacyjnym sposobem prowadzenia. Napięcie rośnie jak u Hitchcocka gdy gracza pozostawia się w niepewności co do prawidłowej odpowiedzi na czas przerwy reklamowej. Co ciekawe, ta sensacyjność występuje w połączeniu z niesamowitym rozwlekaniem czasu – zanim doczekamy się wyboru jakiejkolwiek możliwości przez uczestnika, musimy przebrnąć przez wszystkie Hubertowe: „Jesteś pewien?”, „Co mam zrobić?”, „Ostatecznie?”. Nie koniec na tym – chwilę później jesteśmy zmuszeni wysłuchać kolejnej tyrady prowadzącego mniej więcej o treści: „Wahałeś się między A i D. Zaznaczyłeś A. Już teraz mogę ci powiedzieć, że to na pewno nie B i C. Prawidłowa odpowiedź to... A!”. To przedłużanie sprawia, że Urbański – na przykładzie odcinka z 28 marca - w ciągu ok. 43 minut programu, odliczając przerwy reklamowe, był w stanie zadać graczom zaledwie 17 pytań. Dla porównania Tadeusz Sznuk w Jeden z dziesięciu w przeciągu 25 minut zadał ich 85 (odcinek z 29 marca). Za Milionerami może przemawiać fakt, że teleturniej TVP2 daje uczestnikom tylko 3 sekundy na udzielenie odpowiedzi, podczas gdy w TVN mogą się zastanawiać do woli. Od czegoś jednak jest montaż.

Kolejną elementarną różnicą między tymi teleturniejami jest wysokość wygranej. Czymże są 3 tysiące w Jeden z dziesięciu wobec miliona w Milionerach? Nawet 40 tysięcy w finale miesiąca nie wydają się grą wartą zachodu, zważywszy na rywali, których trzeba pokonać. Konkurencja bowiem, to coś, co łączy te game show. Właściwie jeden i drugi polegają na wyłonieniu „jednego z dziesięciu”, tyle że w telewizji publicznej walka toczy się przez cały odcinek, natomiast w TVN wystarczy raz wykazać się wiedzą i refleksem, żeby spokojnie zdobywać kolejne szczeble na drabinie do wygranej. W przypadku Milionerów zadanie jest maksymalnie ułatwione – gracz ma do dyspozycji cztery możliwości odpowiedzi, trzy lub cztery „koła ratunkowe” oraz dwa gwarantowane progi wygranej – trzeba się bardzo postarać, żeby niczego nie wygrać. W Jeden z dziesięciu uczestnicy dysponują jedynie trzema szansami, co oznacza, że po udzieleniu trzech błędnych odpowiedzi definitywnie kończą grę.

Pomimo wszystkich różnic oba te programy reprezentują „wiedzowy” typ teleturnieju. Typ, który traci na popularności. Wtorkowe wydanie Jeden z dziesięciu zastąpiono Gilotyną, sobotni odcinek MilionerówKuchennymi rewolucjami Magdy Gessler.

sobota, 27 marca 2010


Taneczna TV.

O tym, że taniec ostatnimi laty stał się najpopularniejszą rozrywką w naszym kraju wiedzą wszyscy. Nie trzeba również nikogo przekonywać o tym, że to właśnie telewizja miała największy wpływ na rozpowszechnienie tej formy rozrywki. You can Dance, Tancerze, Taniec z Gwiazdami, Taniec Na Lodzie ( nie wspominając już o polskiej wersji produkcji filmowej o jakże wymownym tytule „ Kochaj i tańcz” z Damięckim w roli głównej…) niewątpliwie sprawiły, że przeciętny Polak nie tylko potrafi odróżnić sambę od foxtrota ale również chce poznać przynajmniej w części podstawowe zasady poruszania się na parkiecie. Taka umiejętność stała się niezwykle pożądaną cechą nie tylko u dzieci i młodzieży ale również u ludzi starszych ( przykładem może być choćby moja babcia, która ostatnio zainspirowana Katarzyną Grocholą postanowiła zapisać się na kurs tańca…) Szkoły tańca zatem przeżywają prawdziwe oblężenie… I można by tutaj bez końca wyliczać zalety jakie telewizja wniosła do naszego życia promując właśnie ten przejaw kulturowy ale nie mogę nie ulec wrażeniu, że zostaliśmy w pewien sposób zbombardowani i przytłoczeni ze wszystkich stron popularnością tańca ( tak, mówię to ja - największa wielbicielka tej formy ruchu ;) )

Promowanie tanecznego stylu życia przesiąknęło niemal do każdej dziedziny życia poczynając od specjalnie zaprojektowanych „ tanecznych” ubrań ( GattaActive, Cropptown ) poprzez super trwałe dezodoranty, czekoladki dostarczające niespożytej energii ( oczywiście potrzebnej do tańca ) i na podpaskach Bella kończąc… I w zasadzie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to że w tym wszystkim strywializowana została sama sztuka tańca ! Na plan pierwszy za to wysunęło się pewnego rodzaju gwiazdorstwo, które obserwować możemy w bijącym rekordy popularności You can Dance - po prostu tańcz – tanecznym show, w którym szansę mają zaistnieć nieodkryte taneczne talenty. Ale czy aby na pewno ? Oglądając ostatni odcinek z castingów, można mieć co do tego szczere wątpliwości… Na castingu bowiem pojawił się znany zarówno w środowisku tanecznym jak i w show biznesie zawodowy tancerz i choreograf – Tomek Barański ( którego rzecz jasna będziemy mieć okazję oglądać już w kwietniowych odcinkach na żywo ) co wywołało pewnego rodzaju kontrowersje ( zainteresowanych jego występem odsyłam do portalu plejada.pl.

Można więc zadać sobie pytanie, na ile program ten pozostaje nieocenioną szansą do rozwijania i doskonalenia umiejętności młodych ludzi a na ile staje się kolejnym show promującym Equrrola Dance Studio i resztę znajomych już nam celebrities ? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam na razie bez odpowiedzi...

sobota, 20 marca 2010

Dziś prawdziwych bajek już nie ma...

Już dawno po Dobranocce i nachodzą mnie wspomnienia z dzieciństwa:) Jakże było cudownie mieć te kilka lat i móc cieszyć oko takimi bajkami jakie kiedyś emitowała telewizja, wtedy jeszcze paleo - telewizja.

Jestem dzieckiem Muminków, Gumisiów i Smurfów i wcale się tego nie wstydzę!;]

Pamiętam dużo bajek z moich młodszych lat (poza już wspomnianymi) i „zarzucę” kilkoma tytułami, z ciekawości, czy pamiętacie te same... Więc były „Tukany na tropie”, „Wyspa niedźwiedzi”, „Bouli”, „Mały Pingwin Pik-Pok” czy „Miś Coralgol" i "Ulica Sezamkowa" oraz wiele innych. Z sentymentem myślę o Ciasteczkowym Potworze i pytam:  gdzie to wszystko się podziało?


można oglądać na okrągło...

Widziałam jak mój 5letni kuzyn patrzy na jakieś dziwne, przeobrażone stwory i jaki jest nimi zafascynowany...Zapropnowałam, aby oglądnął Smurfy, ale nie chciał:( Ja kocham klasyczne animacje – dziecko dzisiejszych czasów lubuje się praktycznie tylko w animacjach komputerowych, które owszem też mogą być „zjadliwe”... ale przecież klasyka jest taka piękna!  

Spotkałam się kiedyś ze stwierdzeniem, że telewizja we współczesnych bajkach pokazuje przemoc, aby móc „oswoić” dziecko z rzeczywistością, bo przecież życie nie jest zawsze kolorowe i trzeba malucha przygotowywać do przebywania w takim świecie... Chyba ktoś dokonał w tym miejscu „nadinterpretacji”. Nie wiem, być może jako zagorzała fanka Muminków, nie umiem obiektywnie spojrzeć na ten aspekt... 

Cofnijmy się zatem do minionych lat, by oderwac się myślami od tych współczesnych pdeudo-bajek. Zajrzyjcie na stronkę Muzeum Dobranocek - taka mała podróż w czasie:)

W Polsce, takie programy jak Wieczorynka, pojawiły się w telewizji pod koniec lat 50 – pierwsza z nich nosiła tytuł „Miś z okienka”, potem była "Gąska Balbinka”. Za pierwszą prawdziwą polską dobranockę uznaje się „Jacka i Agatkę” , która nadawana była od 2 października 1962 roku.

 

Nasi rodzice z pewnością ją oglądali.

Kto z nas nie zna Misią Uszatka? Ta sympatyczna postać została stworzona przez bajkopisarza Czesława Janczarskiego oraz grafika Zbigniewa Rychlickiego. Jego losy można było śledzić od 1975 roku.


Miś mówi głosem Mieczysława Czechowicza:)

Lata biegły i pojawiały się coraz to nowe, wspaniałe bajki – wspominane do dziś z łezką w oku... Czytając komentarze osób w przeróżnym wieku (na forach internetowych), widzę, że nie tylko ja lubiłam tamte czasy:) Ludzie piszą, że chcieliby wrócić do swojego dzieciństwa.

Tutaj także coś, co powinno zaspokoić wszystkich stęsknionych:)

Zawsze będę pamiętać te dobranocki, które ja oglądałam. Zresztą niejednokrotnie toczyły się rozmowy z moimi znajomymi, którzy także zawsze ciepło myślą o "Przygodach kota Filemona"... Może jakaś stacja telewizyjna, wpadłaby na pomysł emitowania tych starych i cudownych bajek? Na pewno i ja należałabym do grona jej odbiorców:)  

A teraz życzę wszytskim: dobranoc...

... i słodkich snów!:D


czwartek, 18 marca 2010

R jak...

Oglądając ostatnio niezwykle porywający blok reklamowy, który został bezczelnie przerwany programem informacyjnym, postanowiłam napisać coś więcej na temat tego, co najbardziej lubię w telewizji.

Od kiedy pamiętam, reklamy zawsze przyciągały moją uwagę. Wiem, że większość osób ich nie znosi i widząc po raz setny Zygmunta Chajzera polecającego cudowny proszek do prania odruchowo poszukuje pilota. Może jestem dziwna, ale po pilota zdarza mi sie sięgnąć w poszukiwaniu właśnie reklam. Jeśli spojrzeć na nie nieco inaczej, dostrzegając nie tylko ich nadrzędne, perswazyjne zadanie, okazują się nie być wcale takie złe. Przynajmniej niektóre.

Szczególnie ciekawe wydają się intertekstualne nawiązania, których w spotach pojawia się coraz więcej. Literatura, muzyka, sztuki plastyczne to tylko jedne z wielu dziedzin będących źródłem inspiracji dla twórców reklam.
Nietrudno zauważyć, że prześcigają się oni w poszukiwaniach atrakcyjnych sposobów dotarcia do klienta. Wykorzystując środki artystycznego wyrazu czy rozwiązania formalne znane nam z kina, liczą na nasze przychylne spojrzenie na oferowany produkt. Siła perswazyjna czerpana z filmów opiera się na skojarzeniach związanych z poszczególnymi motywami, dlatego niezbędnym warunkiem powodzenia jest czytelność i możliwość łatwej identyfikacji przywoływanego dzieła czy postaci.

Niezwykle ważne dla reklamy jest, aby osłabić własną perswazyjność wobec widza lub nawet ją zamaskować. Odbiorcy reklam coraz częściej bowiem zdają sobie sprawę z oddziaływania na nich i chcą widzieć reklamę nie jako źródło informacji, ale jako rozrywkę.

Nie sposób przywołać wszystkich przykładów nawiązań do sztuki, dlatego ograniczę się do tych, które powstały w oparciu o filmy (choć i w tym przypadku ich ilość jest imponująca).

Podejrzewam, że wszyscy dobrze znają ostatnie reklamy Simplusa. Ciekawym zjawiskiem towarzyszącym tej kampanii były zagorzałe dyskusje na forach internetowych, w których użytkownicy doszukiwali się jak największej liczby aluzji do konkretnych filmów lub gatunków filmowych.

Na przykład tu – tylko „Inni” czy może też „Sierociniec"...? ;)




Spotów na podstawie reklam Simplus stworzył już kilkanaście, jednak wydaje mi się, że im dalej w las, tym gorzej i ich reklamy stają się coraz mniej ciekawe.


„Zaszczytu” zostania wabikiem dla potencjalnych klientów firmy GAP dostąpiła też Audrey Hepburn…




… a Fred Astaire pokazał, że i ze sprzątania można zrobić show.





Fellini też znalazł się w gronie "wyróżnionych"...





A na deser...



Pytaniem pozostaje, jak takie zapożyczenia wpływają na same filmy? To, że dla twórców reklam takie zabiegi przynoszą w główniej mierze zyski, nie ulega wątpliwości. To, że widzowie wolą oglądać spoty kojarzące się im z lubianymi filmami również nie podlega dyskusji. Ale czy sami twórcy filmów mogą być z tego powodu zadowoleni? Jest to sprawa dość kontrowersyjna i można spotkać się z wieloma opiniami na ten temat. Osobiście uważam, że każdy taki przypadek należy rozpatrywać indywidualnie i można wśród nich odnaleźć zarówno reklamy, które w jakiś sposób przyczyniły się do zwiększenia zainteresowania danym filmem, jak i takie, które stały się powodem jego deprecjacji.

niedziela, 14 marca 2010

ALE TO JUŻ BYŁO I... ZNOWU WRÓCIŁO!


Gwiazdy tańczą na lodzie, Taniec z Gwiazdami, Gwiezdny Cyrk, Jak oni śpiewają, itd.,. itd... jak długo można faszerować widza tego typu produkcjami??? Chyba do końca świata i o jeden dzień dłużej... Telewizja nie potrafi już niczym nas mile zaskoczyć.

13. marca o godzinie 20.00, telewizja Polsat rozpoczęła emisję nowego programu pt. Tylko nas dwoje. Niezorientowanym należy wyjaśnić, iż nie jest to nic w stylu Randki w ciemno, czego zresztą można by spodziewać się po tytule. Otóż jest to kolejne muzyczne show (przedtem mogliśmy śledzić Idola, Fabrykę gwiazd, czy Jak oni śpiewają), będące wersją brytyjskiego Just the two of us. Niestety, program ten nie jest w żaden sposób zaskakujący i innowacyjny. Opiera się na takim samym schemacie, jak wszystkie podobne show, które emitowane są niemal w każdej stacji. Co gorsza, znów mamy do czynienia z osobami znanymi, występującymi w programie. Dlaczego? Przecież jest to już tak nudne, że nie da się wytrzymać...

W „widowisku” znalazło się 10 śpiewających par: profesjonalni wykonawcy oraz amatorzy, znani jednak z telewizji. Na przykład jeden z duetów stanowią: piosenkarz Łukasz Zagrobelny i aktorka Joanna Koroniewska. Wszyscy wykonują w studio utwory, które ocenia jak zwykle specjalne jury, przyznając kolejno punkty każdej z par. Tym razem w ławie „sędziowskiej” zasiedli: Tomasz Karolak, Irena Santor i Doda, której przecież nie mogło zabraknąć. Doda ma już doświadczenie w takiej roli, dane jej było bowiem oceniać uczestników innego show, nadawanego przez Program drugi TVP – Tańca na lodzie.

Prowadzącymi program są: Katarzyna Cichopek (tę panią też już dobrze znamy) i – tu małe zaskoczenie, tym razem nie Krzysztof Ibisz, a Maryjusz Kałamaga (frontman kabaretu Łowcy.B.), ostatnio to właśnie on jest „ulubieńcem” Polsatu.
Jak więc widać, całe show to jedna wielka promocja „gwiazd” polskiej telewizji. Co więcej „gwiazdy” promują same siebie. Te same twarze znane nam z innych programów, pojawiają się w polsatowskim „nowym” widowisku. Chyba nawet załamywanie rąk już nie pomoże.

Ta sama jest także forma interakcji z publicznością (głosuje ona sms-owo na swoją ulubioną parę, a za udział w głosowaniu przewidziana jest nagroda w wysokości 100 tys. złotych oraz samochodu), poza jednym szczegółem: w treści sms-a widz musi wpisać swój kod pocztowy – będzie można sprawdzić, która część Polski głosowała na jaką parę. To „wciąganie” widza do współuczestnictwa w programie jest jednym z elementów neo-telewizji (rozróżnienia na paleo i neo-telewizję dokonali Casetti i Odin w pracy pt."Od paleo- do neo- telewizji. W perspektywie semiopragmatyki"). Odbiorcy są zachęcani, by nieustannie uczestniczyć w programie. Ponadto, Tylko nas dwoje można zaklasyfikować do neo-telewizji, także ze względu na zupełnie otwartą „przestrzeń wspólnego biesiadowania”. Mogę chyba zaryzykować i nazwać program (i w ogóle wszystkie tego typu produkcje) „płytką rozrywką”....

Oglądając dzisiejsze wydanie Tylko nas dwoje, wydawało mi się, iż atmosfera w studio jest przesłodzona do granic możliwości. Dookoła nienaturalne uśmiechy, zarówno prowadzących, jak i uczestników oraz publiczności, komplementy lub niezbyt śmieszne żarty. Według mnie program jest zwykłym powtórzeniem tego, co już było. Czy ktoś w ogóle ogląda jeszcze tego typu show? Ja na pewno już nie powtórzę drugi raz tego aktu – jeden odcinek w zupełności mi wystarczy – i tak właściwie wszystko będzie można przewidzieć.

Zamieszczam link do strony internetowej Tylko nas dwoje. Można znaleźć tutaj szczegóły dotyczące całej produkcji oraz uczestników: www.tylkonasdwoje.polsat.pl/index.html