czwartek, 27 maja 2010

Zgoda buduje, niezgoda robi show...

Dziennikarz, jak lekarz - powinien mieć prawdziwe powołanie. Owszem można zaistnieć w telewizji prowadząc program rozrywkowy, który odnosi sukces, albo też robić coś dobrego dla ludzi. Należąc do świata mediów, ma się możliwości stworzenia takiego programu, który będzie pomagał tym spoza tego świata - czyli jego widzom. TVP1 emituje dwa takie programy, które „wyciągają do nas pomocną dłoń”.

Pierwszy z nich to autorski program Elżbiety Jaworowicz: „Sprawa dla reportera” - chyba najbardziej znany w Polsce program interwencyjny, nadawany w każdy czwartek o godzinie 21.20. Emitowany jest już prawie od 25 lat i choć wokół niego nieraz toczyła się zagorzała dyskusja na temat sposobu prowadzenia przez panią Elżbietę („specjaliści od mediów wskazują na braki autorki programu: irytujący, zbyt wysoki timbré głosu, niepohamowaną egzaltację, subiektywizm, łatwość opowiadania się w konkretnej sprawie po jednej ze stron”), to jednak większość widzów nie wyobraża sobie, by ktokolwiek inny mógł z takim uporem dociekać prawdy, jak właśnie ona.

Program został podzielony na dwie części:
1.Cz. reporterska: pokazany zostaje materiał z rozmowy Elżbiety Jaworowicz ze stroną poszkodowaną w danej sprawie
2.Cz. studyjna: w studiu telewizyjnym spotykają się zarówno przedstawiciele różnych instytucji związanych ze sprawą oraz sami poszkodowani. Po obejrzeniu filmu dochodzi między stronami do dyskusji, której celem jest rozwiązanie problemu.


Można zgodzić się lub nie ze słowami jakie wypowiedziała Barbara Borys-Damięcka: „– Program jest zanadto poszatkowany, za dużo w nim ekspertów, często brakuje résumé sprawy”, mając na myśli, iż jest to raczej wojna na argumenty, niż prawdziwa reporterska realizacja. Faktem jest, że „Sprawa...” ciągle jest na antenie, a ludzie wciąż piszą i dzwonią do redakcji prosząc o pomoc, bo wierzą, że dzięki temu programowi uda im się wyjść na prostą.



Drugi z kolei program, któremu warto się przyjrzeć ze względu na jego charakter to „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Jego pomysłodawcą jest Andrzej Minko. Minko od zawsze chciał zajmować się sprawami osób zaginionych i nieść pomoc ich rodzinom. Jego marzenie zostało spełnione: „Ktokolwiek widział...” zadebiutowało na antenie TVP1 we wrześniu 1996 roku.

„Formuła audycji od samego początku była dość prosta: reportaż o zaginionej osobie, rozmowa z rodziną innej zaginionej osoby, kilka zdjęć osób, których rodziny nie zgadzały się na reportaż lub przyjazd do studia, rozmowa z ekspertem; psychologiem, lekarzem, policjantem, pedagogiem czy opiekunem ludzi bezdomnych itd.” Program emitowany jest na żywo, co dodatkowo daje możliwość, w trakcie jego trwania, dzwonienia do studia widzom (którzy mogą wiedzieć coś na temat zaginionej osoby).
Pierwszym prowadzącym był Wojciech Tochman, następnie Anna Pawłowska, a obecnie od 2002 roku Grzegorz Miśtal.



Dziennikarze starają się rzetelnie wypełniać swoje zadanie. Jednak nie zawsze wszystko kończy się z korzyścią dla tej drugiej strony. Choćby właśnie w „Sprawie dla reportera”, chodzi nie tylko o dociekanie prawdy (formuła programu polega przecież na tym, by wszelkie problemy zostały wyciągnięte na światło dzienne). Zaogniają się spory między ludźmi a konflikt i tak nie zostaje rozwiązany... Często więc tylko wydaje się nam, że „telewizja może wszystko”, a w rzeczywistości chodzi o zrobienie jakby pewnego rodzaju show...

poniedziałek, 24 maja 2010

Bus Tv




Jak niestety wszyscy wiemy nuda w środkach transportu komunikacji miejskiej jest nieunikniona. Nie zawsze bowiem (zwłaszcza, gdy trzeba walczyć o kawałek rurki do trzymania) mamy warunki żeby przykładowo poczytać książkę. Wtedy właśnie część pasażerów może oddać się rozrywce serwowanej przez Bus Tv.

Na tyle, ile zdążyłam prześledzić krakowską telewizję autobusową od kiedy mieszkam w grodzie Kraka mogę stwierdzić, że niestety idzie ona w coraz gorszym kierunku. I nawet jeśli nigdy nie serwowała niczego, co spotkałoby się z większym zainteresowaniem, to teraz można w niej zobaczyć niemal jedynie reklamy miejscowych gabinetów stomatologicznych, sklepów papierniczych itp.

Początkowo emitowano krótkie filmiki z mini lekcjami języków obcych. Wprowadzono też akcję „Bądź życzliwy”, która miała promować uprzejmość i zachowanie kultury osobistej wśród pasażerów. Nieraz można było też zobaczyć reklamy telewizyjne, niektóre nawet nienajgorsze, ale siłą rzeczy tracące wiele z racji braku dźwięku. Oto przykład:



Oprócz częstych reklam, w przewijającym się na dole ekranu czerwonym pasku można by przeczytać co ciekawego wydarzyło się w kraju lub na świecie. Można by – gdyby nie pojawiały się w nich błędy merytoryczne, zbyt lakoniczne komunikaty, z których naprawdę nic nie wiadomo i które zmieniają się za szybko albo po prostu nieaktualne już wiadomości.
Swego czasu pasażerowie mogli też poczytać sobie długą listę automatów KKM – pasjonujące.

Moim zdaniem zdecydowanie za mało pojawia się w telewizji autobusowej choćby informacji o wydarzeniach kulturalnych w mieście. Sama Bus TV nie jest złym pomysłem, ale jakość komunikatów, które możemy w niej zobaczyć pozostawia jeszcze wiele do życzenia.

piątek, 21 maja 2010

Gotowanie na ekranie

Jak wiadomo – nie samym chlebem żyje człowiek. Telewizja zaś chętnie temu człowiekowi pomoże – pokaże co i jak ugotować. W programach kulinarnych – czy to polskich czy zagranicznych - możemy przebierać do woli.

Nierzadko jeden kanał oferuje nam nawet kilka tytułów jednocześnie. Jakby komuś było mało kącik kulinarny to coś, czego nie może zabraknąć również w żadnym szanującym się magazynie śniadaniowym. Gotują wszyscy – zawodowcy i amatorzy. Tę drugą grupę stanowią najczęściej osoby z pierwszych stron gazet, wśród których przodują aktorzy – na ekranie gotowali bądź gotują: Bogusław Linda (Co ty wiesz o gotowaniu, czyli Linda w kuchni), Bożena Dykiel (Na ostrzu noża z Bożeną Dykiel), Joanna Brodzik (Brodzik od kuchni), Olga Bończyk (SmaczneGO!). Największą popularnością cieszą się jednak programy prowadzone przez zawodowców – Pascal: po prostu gotuj! czy Kuchnia z Okrasą.

Patrząc na ilość tego typu programów prowadzonych przez gwiazdy oraz fakt, że żaden z nich nie utrzymał się na antenie dłużej niż 14 miesięcy, można wysunąć tezę, że bycie sławnym nie jest w tym wypadku gwarancją powodzenia. Stanie przy garach w telewizji staje się kolejną formą autopromocji, sposobem na przypomnienie widzom o swoim istnieniu, najczęściej jednak z marnym skutkiem. To raczej osobowość oraz umiejętność opowiadania z pasją o gotowaniu jest podstawą sukcesu. Robert Makłowicz, chociaż jest amatorem potrafi ubarwić proces przygotowania komentarzami w stylu: „Stoją mocno jak nasi pod Grunwaldem” (o krewetkach finezyjnie układanych na talerzu). Uwagę widzów przyciągają również ciekawe miejsca, do których Makłowicz dociera wraz z zestawem patelni.



Sukces programu Pascala Brodnickiego to otwarcie oczu (i ust) Polaków na egzotyczne potrawy, oryginalne połączenia smaków (czasem budzące podejrzenia i nieufność, jak na przykład pieczona pomarańcza z kminkiem), czyli uświadomienie nam, że „obiad w Polsce” nie musi równać się „schabowy z kapustą”. W pozyskaniu widzów pomagają też z pewnością zabawne pomyłki językowe, francuski akcent oraz sympatyczny towarzysz – pies Klusek. To również Pascal spopularyzował u nas fachową terminologię gastronomiczną i dzięki niemu terminy takie jak blanszowanie, flambirowanie, kuwertura, macerowanie i poszetowanie przestają kojarzyć się ze średniowiecznymi torturami. Zainteresowanych znaczeniem tych słów odsyłam do słowniczka:

http://poprostugotuj.home.pl/index.php?page=12

Patrząc na polskie programy kulinarne w oczy rzuca się jedna prawidłowość: jeśli chodzi o zawodowców, prowadzącymi są częściej mężczyźni niż kobiety. Może dlatego, że kobieta w kuchni to nic nadzwyczajnego, wszak to jej naturalne środowisko ;) Kobiety gotujące na ekranie często zwracają większą uwagę niż to, co akurat przyrządzają. Przykładem Nigella Lawson – oto kilka komentarzy znalezionych na forach: „Nawet mój małżonek wpatrywał się w nią i jej poczynania z upodobaniem, choć woli blondynki”, „W sumie to Nigella bardziej nadawała by się do zjedzenia”, „Ahhhhh Nigella”. Natomiast mężczyzna w kuchni to już nie życiowy nieudacznik. To Kucharz - artysta i wytrawny smakosz. To również dzięki programom kulinarnym gotowanie przestaje być postrzegane jako wyłącznie kobieca domena - są kierowane zarówno do żeńskiej jak i męskiej części widowni.



Podobną tendencję zaobserwować można również w reklamach wszystkich „Winiar”, „Kucharków” i „Pomysłów na”, w których coraz częściej kobieta pracująca wraca do domu, gdzie czeka na nią pyszny obiad przygotowany przez męża i dzieci (i nie są to kanapki albo jajecznica). Programy kulinarne są zresztą silnie powiązane z owymi reklamami – same najczęściej nie stronią od nachalnego prezentowania marek, dzięki którym potrawa się udaje – od producenta patelni do producenta przypraw. Prym w tej kwestii wiedzie chyba Pascal, którego żadne danie nie może obejść się bez „małej kostećki Knohr”.

Chociaż nie może liczyć na oglądalność Tańca z gwiazdami, ani emisję w prime time, program kulinarny jest obowiązkową pozycją w ramówce każdej stacji telewizyjnej. Zmieniają się twarze, zmieniają się tytuły, ale wszystko wskazuje na to, że sama idea gotowania na ekranie będzie wieczna.

środa, 19 maja 2010

W strugach politycznego deszczu

Wydawałoby się, że niezbyt sprzyjająca aura towarzyszy mi przy pisaniu tej notki. Aczkolwiek jakby nie patrzeć, wodna tematyka idealnie pasuje do naszej blogowej koTvicy. Przez Kraków przechodzi właśnie powodziowa fala kulminacyjna a sztab kryzysowy dostarczył nam informacji że stan Wisły wynosi obecnie 943 cm co zdecydowanie pobija rekord z 1970 roku. Choć cała ta sytuacja tak trudna i nieszczęśliwa w swoich skutkach i konsekwencjach dla mieszkańców Małopolski, wydaje się być interesująca z perspektywy zbliżających się wyborów prezydenckich. Choć do tej pory zamieszanie wobec zbliżających się wyborów było wystarczająco duże teraz nabrało jeszcze większej wagi bowiem ewentualne wprowadzenie stanu klęski żywiołowej w związku z powodzią zmieniłoby termin wyborów prezydenckich. Taki obrót spraw spowodował iż razem z przeciekającą przez Most Dębnicki wodą wypłynęłam na morze rozmyślań na temat telewizyjnej reklamy politycznej, z którą niewątpliwie w najbliższym czasie będziemy mieć do czynienia.

Szybki rozwój TV, który rozpoczął się w latach 50. otworzył nowe możliwości wpływania na preferencje polityczne obywateli. Właściwie od 1952 r. kiedy Dwight D. Eisenhower jako pierwszy posłużył się w swojej kampanii prezydenckiej reklamą telewizyjną, ten rodzaj przekazu promocyjnego zdominował pozostałe formy komunikacji z wyborcami. Ten amerykański model prowadzenia kampanii politycznych w mediach został stosunkowo szybko zaadoptowany w innych systemach demokratycznych, również w Polsce, bowiem jedynym ograniczeniem wykorzystywania telewizji w promocji politycznej są zasoby finansowe, konieczne do zakupu czasu antenowego i wyprodukowania reklamy. A w tym roku komitety wyborcze kandydatów na prezydenta będą mogły wydać na cele wyborcze maksymalnie 15,5 mln zł a z tego 80 proc. - przeznaczyć na reklamę, w tym m.in. na spoty telewizyjne.
Pod kątem treściowym pierwszoplanową rolę w telewizyjnym marketingu odgrywała tzw. hard-sell advertising ( lata 60. ), opierająca się na wielokrotnym powtarzaniu przekazu perswazyjnego, aby wtłoczyć go do mózgów potencjalnych odbiorców. Jednak po tym okresie nastąpił istotny zwrot w sposobie apelowania do widzów. Nastąpiło bowiem przejście do soft-sell advertising czyli reklamy, której głównym celem jest oddziaływanie poprzez przekaz emocjonalny. Wychodzi się przy tym z założenia że ludzie mają silne postawy odnośnie do problemów politycznych a tego rodzaju reklama ma jedynie „wygładzić” istniejące już uczucia wyborców oraz ukierunkować je poprzez odpowiednie skojarzenia z określonymi wartościami i kreowanym image`em.
Wpływ takiego podejścia do reklamy politycznej utrzymuje się do dzisiaj, przy czym wzrosło zainteresowanie tworzeniem reklam negatywnych, atakujących przeciwników politycznych. Doskonałym przykładem może być spot PiS-u z 2007 roku…



i odpowiedź PO…



Tak było parę lat temu, miejmy nadzieję że w tym roku przebieg kampanii wyborczych będzie nieco łagodniejszy…
Wracając jednak do telewizyjnego promowania kandydatów, nie trudno zauważyć, że popularnym sposobem jest prezentowanie kandydata bezpośrednio wypowiadającego się do kamery połączone często z charakterystycznym stylem introspekcyjnym. Taki przekaz dostarcza faktów z życia polityka, zapoznaje widzów z jego osiągnięciami i programem wyborczym. Prawie równie często stosowanym formatem reklamy jest styl dokumentalny, jednak w tym wypadku informacje podawane są nie przez kandydata lecz przez lektora. Obydwa elementy tej techniki możemy zaobserwować np. w kampanii Donalda Tuska z 2005 r.



Neutralne ujęcie kamery od pasa w górę, w nieformalnej scenerii, przy dźwiękach delikatnej melodii w tle oraz przedstawienie kandydata jako zwykłego obywatela ma na celu stworzenie iluzji bliskości między politykiem a wyborcami.

Inną techniką produkcyjną jest technika określana jako cinema varietes, polegająca na śledzeniu poczynań kandydata tak, jakby przed widzem otwarto okno, dzięki któremu może on obserwować „na żywo” świat i zachodzące w nim wydarzenia. Często w tym wypadku mamy do czynienia z nieoficjalnymi nagraniami, które ukazywać nam mają kandydatów wychodzących w stronę zwykłych ludzi, obywateli. Przykład bardzo świeży bo sprzed paru dni czyli Andrzej Lepper nie próżnuje ;)




Podsumowując nie trudno stwierdzić, że treść i forma reklamy stanowią niewątpliwie jeden z głównych czynników potencjalnego sukcesu wyborczego a rozwój produkcji telewizyjnej oraz metod marketingowych stworzył dziś zaawansowaną technologicznie komunikację polityczną. A w jaki sposób odbywać się będzie tegoroczny przekaz między politykami a wyborcami przekonamy się już niedługo.

niedziela, 16 maja 2010

Uzdrowicielska moc ekranu

Telewizja przyciąga ludzi na różne sposoby. Programy rozrywkowe, naukowe, filmy, seriale, teleturnieje – można wyliczać bez końca. Każdy znajdzie coś dla siebie. Jeśli wydaje wam się, że tym repertuarze może czegoś brakować, to oczywiście jesteście w błędzie. Telewizja pomyślała także o tych widzach, którzy cierpią na jakieś dolegliwości – i chce im pomóc... I nie mam tu wcale na myśli programów medycznych, które to podpowiadają jak rozpoznać chorobę czy do jakiego lekarza się udać, lecz programy traktujące o medycynie niekonwencjonalnej. To właśnie one i ich prowadzący (niczym jacyś iluzjoniści) zapraszają widzów do skorzystania z tej „ekranowej” pomocy medycznej.

Wszystko zaczęło się w ZSRR. Tam to właśnie, pan Anatolij Kaszpirowski, w 1989 roku, zdobywa powszechną sławę, przeprowadzając na antenie publicznej telewizji seanse hipnozy. Jego programy miały uzdrawiać ludzi z wszelakich chorób, nawet tych najcięższych. Jednak po jego audycjach zaobserwowano wzrost rozstrojów psychicznych u pacjentów i jak się okazało, wielu z nich trafiało do szpitali z objawami chorób psychicznych. Tak więc już po szóstym seansie program Kaszpirowskiego zdjęto z anteny.

To jednak nie koniec jego przygody z telewizją. W latach 90 rozpoczyna swoją działalność w Polsce. Również prowadzi program telewizyjny, którego celem było uzdrowienie oglądających go ludzi. Stosował wtedy hipnozę i wielu osobom kojarzył się z przeszywającym spojrzeniem i monotonnym odliczaniem: "adin, dwa, tri... ".



W 1990 roku polska publiczność przyznała mu nagrodę Wiktora – dla najpopularniejszej osoby w Telewizji Polskiej. W końcu powrócił do swojego kraju. W 1997 roku Kaszpirowski ogłosił, że leci w kosmos i stamtąd będzie uzdrawiał ludzi na Ziemi. „Wszystkich jak leci, byle tylko znaleźli się na drodze strumienia energii przezeń emitowanego. Podobno ludziom miały odrastać ucięte kończyny, a kobiety miały zachodzić w ciąże za sprawą przebywającego w kosmosie Kaszpirowskiego. Niestety oczekiwane cuda nie nastąpiły”.

Polscy widzowie jednak bardzo lubią, kiedy się ich tak hipnotyzuje zza szyby telewizora. W naszym kraju swój autorski program zaczął prowadzić Zbigniew Nowak - najsłynniejszy polski uzdrowiciel z Podkowy Leśnej. Program zatytułowany „Ręce, które leczą”, pierwotnie nadawała telewizja Polsat, a od 1996 roku (do dziś) TV4.



Za pośrednictwem telewizji uzdrowiciel przesyłał swoją energię chorym i wpływał w ten sposób na ich stan zdrowia. Wydawał on instrukcje widzowi, a ten siedząc w domowym zaciszu skrupulatnie je wykonywał. Dodatkowo jego wierni pacjenci mieli zawsze przygotowaną butelkę wody, na którą należało nakleić kartkę energetyczną, a wtedy nabierała ona leczniczych właściwości. Oczywiście jest mnóstwo osób potwierdzających uzdrowicielską moc pana Zbigniewa.

Telewizję możemy zatem nazwać niejako „lekarzem” a widzów „pacjentami”. Pytanie tylko na ile ci właśnie pacjenci mogą zaufać swojemu uzdrowicielowi? Problem w tym, że tak jak to z telewizją bywa, większość wierzy jej bez ograniczeń i daje się wciągnąć w pułapkę „magii ekranu”. Osobiście jednak, chyba bardziej już jestem skłonna uwierzyć w bezpośrednią pomoc takiego bioenergoterapeuty, niż w to, że mógłby uzdrowić mnie przez ekran telewizora.

piątek, 14 maja 2010

Przez dziurkę od klucza...

Podglądanie życia zwyczajnych ludzi już dawno stało się specjalnością telewizji. Kiedy widzom powoli zaczynały nudzić się reality show, coraz większą popularność zdobywały telenowele dokumentalne. Okazało się, że podglądanie może być jeszcze bardziej ekscytujące, jeśli obserwowane obiekty znajdują się w swoim naturalnym środowisku.

Tak zwana dokunowela jest połączeniem wieloodcinkowej telenoweli z filmem dokumentalnym. Gatunek ten pojawił się w Wielkiej Brytanii w połowie lat 90., natomiast na polskich ekranach zagościł pod koniec tej samej dekady.
Treścią telenoweli dokumentalnej są wydarzenia z życia przeciętnych ludzi zarejestrowane w ich domach lub innych rzeczywistych miejscach ich pobytu. Najlepiej, jeśli przedstawiane problemy dotyczą gorących w tym czasie zjawisk społecznych. Osoby pojawiające się w tego typu produkcjach nie mogą być jednak „bezbarwne”. Autorzy poszukują ludzi charakterystycznych, którzy jednocześnie nie mają zahamowań przed pokazywaniem publicznie swoich osobistych problemów. I oczywiście, grunt to dobra improwizacja.

Ekipa filmowa nie jest skrywana ani przed bohaterami dokunoweli ani przed jej widzami, którzy, choć przeważnie nie widzą realizatorów, mogą domyślić się ich obecności dzięki komentarzom narratora. To właśnie głos z offu ma budować nastrój i manipulować emocjami widzów.

Jednym z najważniejszych celów realizatorów jest wywołanie wrażenia, że czujne oko kamery zarejestrowało i odtworzyło widzowi wszystkie najważniejsze zdarzenia. Jest to jedynie „przykrywka”, ponieważ element kreacji odgrywa w dokunoweli bardzo ważną rolę. Bo niby skąd realizatorzy wiedzą, że akurat losy tego a tego bohatera potoczą się na tyle ciekawie, że warto je zarejestrować?

Tak więc, jeśli porównać ilość dokumentu i telenoweli w omawianym gatunku, przeważa jednak ta druga. Najbardziej czytelnym tego przejawem jest rama każdego odcinka: na otwarcie często pojawiają się sekwencje przedstawiające postacie, które wystąpią w danym dniu, a na zakończenie widz jest zachęcany do obejrzenia kolejnego wydania.

Jak już wspomniałam, telenowela dokumentalna pojawiła się w Polsce pod koniec lat 90., a jej rozwój, porównując ze sobą stacje publiczne i komercyjne rysował się dwubiegunowo. Inicjatorami powstania tego typu serialu w TVP1 był Andrzej Fidyk, a w TVN Edward Miszczak. Pierwszy z nich od początku zainteresowany był tematyką obyczajową, drugi wartką akcją.

Tym sposobem w TVP byliśmy świadkami narodzin (Pierwszy krzyk) a także zmagań najmłodszych z chorobami (Szpital Dzieciątka Jezus), śledziliśmy pracę górników (Serce z węgla), perypetie kilkulatków (Przedszkolandia) i osób samotnych szukających swojej drugiej połówki (Nieparzyści).

TVN z kolei zafundował nam dokunowelę o pracy ratowników pogotowia (Na ratunek), wycinek z życia celników (Granice), a nawet to, co bylo kiedys chlebem powszednim Krzysztofa Rutkowskiego(Detektyw).





W miarę rozwoju i coraz większych sukcesów tego gatunku na polskich ekranach granice między TVP i TVN zaczęły się zacierać. I tak, stacji Miszczaka pojawił się na przykład wyciskacz łez Adopcje, czy prawdziwy hit – Usterka.





TVP natomiast zwróciło się w kierunku kryminalnej tematyki i stworzyło Prawdziwe Psy opowiadające o pracy policjantów z Komendy Stołecznej. Mogliśmy tez śledzić losy atrakcyjnych dziewcząt, chadzających na castingi i marzących o karierze w show biznesie (Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym, Modelki). Nie oznacza to jednak, że telewizja publiczna odstąpiła od tematyki obyczajowej. W 2003 r. pojawił się nowy tytuł Tylko tato, przedstawiający codzienne życie samotnych ojców, a w latach 2002-2007 produkowano Kochaj mnie, którego bohaterami były dzieci z domów dziecka i placówek opiekuńczych. Co ciekawe, ta ostatnia wpisała się w model interaktywnej telewizji. Uruchomiono specjalne linie telefoniczne, dzięki którym widzowie chcący udzielić pomocy materialnej bohaterom telenoweli, mogli uzyskać niezbędne informacje.

Pytaniem pozostaje na ile telenowele dokumentalne pokazują prawdziwą rzeczywistość? Na pewno jest to rzeczywistość przefiltrowana, ale jednak część realnego życia zawsze w nich pozostaje. A biorąc pod uwagę popularność tego gatunku, który wręcz królował na naszych ekranach przed kilkoma laty, można stwierdzić, że widzowie najwyraźniej lubią, kiedy scenariusz pisze życie.

wtorek, 11 maja 2010

Reklamy (nie) som fajne!

Jak powszechnie wiadomo – reklama jest dźwignią handlu. Patrząc na te, które oferują nam polskie stacje telewizyjne, przestaje dziwić fakt, że sytuacja gospodarcza w naszym kraju wygląda jak wygląda. Większość reklam irytuje tak, że choćby zachwalany produkt rzeczywiście był najlepszy na świecie, z czystej złośliwości wybierzemy inny. Źródeł irytacji jest wiele – spot może być niezrozumiały, niesmaczny lub po prostu głupi. Moją uwagę zwróciły te, które - mówiąc delikatnie - wykazują brak poszanowania wobec zasad poprawnej polszczyzny. Jeżeli błędy językowe są zamierzone i uzasadnione treścią reklamy, raczej nie wywołują negatywnych emocji, tak jak w przypadku „Hoptymistycznego Ośrodka Otwierania Polaków” w reklamie Hoop Coli.

Język to najbardziej znaczący element, jaki wykorzystuje się w reklamie. Ważne jest to, kto mówi, do kogo, o czym i co najistotniejsze – jak mówi. Język jest najbardziej naturalnym narzędziem perswazji i informacji – ma być prosty, zrozumiały dla każdego odbiorcy, niezależnie od wieku, płci i wykształcenia. W głosach lektorów często rozpoznajemy aktorów, którzy z racji wykonywanego zawodu maja świetną dykcję i dzięki nim nie mamy problemów ze zrozumieniem przekazu. Sprawa komplikuje się, gdy rzeczowy tekst lektora konfrontowany jest z wypowiedziami „zwykłych” ludzi. W takich wypadkach oglądamy mamę czwórki dzieci, która w trosce o ich zdrowie łyka Rutinoscorbin zawsze wtedy, kiedy czuje się „niewyrażnie”.

To jednak nic w porównaniu z horrorem, jaki serwuje nam reklama Jogobelli, z której dowiadujemy się, że „dzieci, gdy jedzom Jogobellę som szczęśliwe”, natomiast owoce w tym jogurcie „som świeże, som soczyste”, jak również „świeżo zerwane se krzaczka”. Na obronę takiego sposobu prezentowania zalet produktu można oczywiście przywołać jeden ważny argument – nieporadność językowa bohaterów reklamy ma sprawić, że potencjalnym nabywcom wydadzą się bliżsi, swojscy, a co za tym idzie - szczerzy. Z drugiej zaś strony – kto chciałby utożsamiać się z kimś, kto nawet na wizji nie troszczy się o poprawne wyartykułowanie wszystkich „ą” i „ę”, co jest cechą charakterystyczną większości naturszczyków pojawiających się w telewizji?

Metoda „na swojego” wypada też trochę gorzej, gdy głównym informatorem widza jest ekspert (mniej lub bardziej autentyczny). Przykładem reklama pasty do zębów marki Sensodyne, w której stomatolog, człowiek de facto wykształcony, czyli wiarygodny, przekonuje nas, że ta pasta pomoże naszym nadwrażliwym „zembom”. Źródłem niepoprawnej artykulacji w reklamach są też dzieci. Najczęściej jednak sprawiają wrażenie, że jak najbardziej są w stanie wymówić wszystko właściwie, jednak seplenienie wymusza na nich twórca spotu. W ten sposób dowiadujemy się, że mięso przyprawione „Winiary Pomysł na” jest „socyste”, tudzież „pysne”.

Język w reklamie służy informacji i perswazji, a więc w dużej mierze decyduje o sukcesie sprzedaży. Wszelkie błędy językowe, zamiast z zestawem najważniejszych informacji o produkcie, a tym samym z chęcią zakupu, zostawiają nas z uczuciem irytacji i pytaniem: czym kierowali się twórcy reklam przy wymyślaniu takiej a nie innej formy wypowiedzi?

niedziela, 9 maja 2010

Na kalifornijskiej plaży...

Patrząc przez okno i widząc ten nieustający deszcz, zaczęłam intensywnie myśleć o ciepłym słońcu i gorących plażach – by chociaż w taki sposób móc przez chwilę poczuć wiosnę i nadchodzące lato. A jeśli plaża, to pierwszą rzeczą, z jaką mi się ona kojarzy jest serial Słoneczny patrol... Na pewno oglądany przez większość z Was:P

 Opowiadał o grupie ratowników z Los Angeles - zarówno o ich pracy jak i o życiu osobistym. Mogliśmy podziwiać niekończące się morskie krajobrazy, ratowników w akcji rzucających się z wdziękiem w morskie fale (coś dla pań) oraz piękne ratowniczki w czerwonych strojach kąpielowych (coś dla panów). Warto więc, napisać co nieco więcej na temat tego hitu z naszych młodszych lat.  

Baywatch został stworzony w 1980 roku. Na jego pomysł wpadł ratownik z Los Angeles: Greg Bonnan. Chciał, by w telewizji powstało show, gdzie pokazane byłyby takie rzeczy jak „piasek, fale morskie oraz ratowanie ludzi”. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, jak ogromną popularność zyska serial.

Oczywiście Greg wiedział więcej o prawdziwym ratowaniu ludzi, niż o tym, jak ma te wiedzę przekształcić dla potrzeb telewizji. Jednak gdy pewien producent telewizyjny – Doug Shwartz – poślubił jego siostrę, wszystko uległo zmianie. Poza tym, że miał za szwagra producenta, dodatkowo znalazł jeszcze innego pana z tej branży (Michael'a Berka), który podzielał jego wizję pokazania „ratowników w akcji, piękna kalifornijskich plaż i niebieskiego nieba”.

 Doug i Michael zawarli umowę z Grant Tinker's. Prawa do serialu zostały sprzedane amerykańskiej stacji NBC. Baywatch został natychmiast wybrany przez stację na tygodniowe serie (które opierały się głównie na akcji) – ich produkcja rozpoczęła się w lipcu 1989 roku. Pierwszy odcinek wyemitowano na antenie 22 września. Obsadę pierwszego sezonu stanowili m.in.: David Hasselhoff (jako Mitch Buchannon), Parker Stevenson (Craig Pomeroy), Shawn Weaterly (Jill Riley). W sezonie trzecim do grona aktorów dołączyła Pamela Anderson, co było powodem jeszcze większego wzrostu oglądalności serialu ;). Baywatch liczył ogółem 11 sezonów (w ostatnim akcję przeniesiono na Hawaje: Baywatch Hawaii) i emitowany był w latach 1989 – 2001.

W Polsce mogliśmy oglądać go dzięki TVP1 czy Polsatowi.

  Słoneczny patrol wpisuje się głównie w kategorię serialu przygodowego: wartka akcja, liczne epizody dotyczące ratowania ludzi w różnych okolicznościach, gdzie stopniowane są emocję widza (uratuje go czy nie?) czy poszukiwania zaginionych plażowiczów, którzy znajdują się np. w podwodnych jaskiniach. Ponadto serial ubarwiają wątki z życia osobistego ratowników i nawiązujące się między nimi romanse. 



 Baywatch stanowił ważny punkt w rozkładzie ramówki, gromadził rzeszę widzów przed telewizorami i pozwalał im marzyc, że oni sami znajdą się kiedyś na takiej plaży... z takimi ratownikami ;]
 
 
 

piątek, 7 maja 2010

Hausomania

Nie, nie będzie o Doktorze Housie.
Będzie o operze mydlanej, której popularność nie słabnie od wielu lat i której główne wątki rozgrywają się wokół ogniska domowego.

Tak więc opera mydlana wzięła swój początek z radiowych seriali reklamowych, które nadawano od 1926 roku w USA. Pierwszą radionowelą była Amos i Andy, nadawano ja raz w tygodniu, a główni bohaterowie – dwaj Murzyni przeżywali różne perypetie, reklamując przy tym pastę do zębów Pepsodent. Radionowela stała się na tyle popularna, że już w 1930 r. pojawiła się kolejna – Malowane sny. Tu z kolei reklamowano ubrania z katalogu wysyłkowego. W 1937 r. rozpoczął się kolejny serial – Światło, które prowadzi. Reklamował on mydło do prania, stąd też wzięła swój początek nazwa „opera mydlana”.
Wraz z rozpowszechnieniem się telewizji, na wzór radionoweli narodziła się telenowela. Pierwszą tego typu produkcją był Faraday Hill nadawany od 1946 r. W miarę upływu czasu pojawiały się kolejne tytuły, radionowele przenoszono na ekran, a częstotliwość emisji zwiększano stopniowo aż do 7 dni w tygodniu.
Niektórzy badacze zajmujący się historią zarówno radionoweli jak i opery mydlanej upatrują ich początków w literaturze, a konkretniej w powieści sentymentalno – rodzinnej. Na jej wzór bohaterowie serialu wikłają się w melodramatyczne perturbacje dotyczące najczęściej spraw rodzinnych lub relacji damsko – męskich. Zarówno powieść jak i serial przeznaczone są głównie do kobiet, a ich akcja rozgrywa się w środowisku domowym. Bohaterowie są "biali" lub "czarni" – ci pierwsi nade wszystko cenią życie rodzinne, a drudzy są egoistami dbającymi wyłącznie o swój interes. Obecnie coraz częściej wśród postaci uznawanych za „dobre” znacznie większą rolę zaczyna odgrywać praca, niemniej jednak w konfrontacji ze związkami rodzinnymi schodzi ona na dalszy plan.
W ciągu swojej wieloletniej historii opera mydlana przeżywała wiele zmian i przeobrażeń. W pewnym momencie twórców zaczął martwić jednak fakt, że widzami są w przeważającej mierze średnio wykształcone gospodynie domowe koło pięćdziesiątki. Jedną z ważniejszych zmian był więc zwrot w kierunku młodszych widzów. Pierwszą operą mydlaną, która poświęcała więcej uwagi młodemu pokoleniu było All my children. Ale prawdziwą rewolucją było The young and the restless (1973) - w Polsce emitowane jako Żar młodości.



Głównym tematem były seksualne wyczyny dwudziestoparolatków. Serial ten był ponadto pierwsza opera mydlaną w stylu hollywoodzkim: bohaterowie byli piękni i bogaci, wnętrza imponowały bogactwem wystroju, zastosowano specyficzne oświetlenie. Styl ten podjęła później chociażby Moda na sukces.
Z kolei w latach 80. duże znaczenie odegrał serial Dallas, który przyczynił się do przyciągnięcia przed ekrany większej ilości mężczyzn. Zachętą dla nich były wątki dotyczące zarządzania naftową firmą (bohaterami była teksańska rodzina potentatów naftowych).



Oprócz tego, Dallas był pierwszą opera mydlaną, której porę emisji, z niemałym zresztą sukcesem, zmieniono z daytime’u na primetime.

Sukces opery mydlanej w jej rodzimym kraju przyczynił się do rozpowszechnienia jej na całym świecie. Nie inaczej było z Polską. U nas jednak pomysł nakręcenia opery mydlanej narodził się dopiero po sukcesie wenezuelskiej Niewolnicy Isaury, która w latach 80. gromadziła przed telewizorami 81% widownię. Tak więc w latach 1989-1991 pojawił się serial W labiryncie. Miał on 120 odcinków i spełniał większość warunków klasycznego wzorca. Jego sukces (szacuje się, że niektóre odcinki oglądało ok. 16 mln widzów) spowodował pojawienie się kolejnych produkcji, takich jak choćby Fitness Club. Ten z kolei został zrealizowany przez twórców W labiryncie – Wojciecha Niżyńskiego i Pawła Karpińskiego i przedstawiał perypetie przeżywane przez właścicieli i klientów siłowni.

W 1998 r. TVP ogłosiło konkurs na nową operę mydlaną. Rywalizowały wówczas ze sobą Zaklęta, Klan i Złotopolscy. Zwyciężył Klan, ale jak wiemy, także Złotopolscy doczekali się realizacji.
Dziś większość polskich stacji telewizyjnych emituje przynajmniej jeden tego typu serial. Biorąc pod uwagę to, że większość z nich ciągnie się latami i nie pojawia się groźba zaprzestania produkcji, można stwierdzić, że cieszą się one sporą popularnością a zapotrzebowanie na nie ciągle się utrzymuje.

Mimo różnych realiów i mentalności społeczeństw, w których powstają opery mydlane, można wyróżnić cechy występujące niemal w każdym tego typu serialu. Wszystkie pełnią rolę moralitetów dla kobiet i pokazują, jak rozwiązywać problemy. Zdaniem Godzica, świat przedstawiony w Klanie, mimo, że na pozór jest spójny, jednolity i trwały, w rzeczywistości jest zlepkiem mitów kultury masowej. Stał się pewnym substytutem realnego świata i dostarcza widzowi symulacji lepszego i bardziej atrakcyjnego życia. Pokazuje widzom jak rozwiązywać uniwersalne dylematy egzystencji, jak choćby miłość czy śmierć. Dzięki temu zaspokaja jedną z najważniejszych potrzeb współczesnego człowieka – potrzebę mitu. Taka rzeczywistość przestawiona w serialu daje widzom iluzję porządku, względem którego mogą jasno się określić.

środa, 5 maja 2010

Telewizja z rybką, czyli nowe oblicze religii

Wychodzi na to, że znowu zacznę od mojej babci. Otóż podczas ostatniej mojej niedzielnej wizyty w jej domu, w trakcie spożywania - tradycyjnie kotletów schabowych z mizerią i ziemniakami, oświadczyła mi z nieukrywaną radością, że od kilku dni stała się posiadaczką najnowszej polskiej telewizji satelitarnej N.

Przeglądając zamówiony, wybrany pakiet ponad 100 kanałów telewizyjnych od razu zadeklarowałam się doczęstszych odwiedzin, mając m.in. na uwadze zbliżający się wielkimi krokami egzamin u prof. Lubelskiego i możliwość poszerzenia swojej wiedzy z zakresu filmu polskiego ( niepowtarzalna okazja zetknięcia się chociażby z kanałem Kino Polska, TVP Kultura ) czyli podsumowując - połączenie przyjemnego z pożytecznym.

Ażeby na teorii się nie skończyło babcia postanowiła od razu zaprezentować mi swoje ulubione programy i tym sposobem zostałam powalona jakże szeroką ofertą Telewizji
Nowej Generacji. Muszę przyznać, że sama nigdy wcześniej nie miałam okazji regularnie śledzić poszczególnych programów z zakresu telewizji satelitarnej ( w moim domu pięć programów to było aż nadto ;) ale takie jak Animal Planet, Viva Polska czy TVN Style były mi dość dobrze znane.

Dużym zaskoczeniem natomiast był dla mnie kanał Religia.tv, o którym wcześniej nigdy nie słyszałam. Zachęcona pozytywnym odbiorem reklamy "telewizji z duszą" postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej na jej temat.
 


Religia.tv jest kanałem tematycznym o profilu religijnym działającym od 2007 roku. Dyrektorem stacji jest ks. Kazimierz Sowa a dyrektorem programowym publicysta Szymon Holownia o którym wspomnę nieco później.Mogłoby się wydawać że po dotychczasowych doświadczeniach z tego typu telewizyjnymi kanałami, które zwykle okazywały się być jedną wielką klapą nie uda się już stworzyć dobrego, profesjonalnego kanału religijnego. I nic bardziej mylnego, potwierdzeniem tego może być choćby fakt, że od 2009 roku oglądalność wzrasta ( co ciekawe, aż 30% widzów to osoby w wieku 20-34 lata ) a i serwis internetowy dotyczący stacji jest często odwiedzany. Z pewnością wielką zaletą serwisu religia.tv jest to, iż obfituje ono w programy o bardzo zróżnicowanej formule: od programów dokumentalnych własnej produkcji, przez formaty poradnikowe, talk showy, czy najciekawsze filmy podejmujące tematykę religijna i moralną, dzięki czemu jest to kanal nie tylko dla katolików, ale również dla tych, którzy pragną poszerzyć swoje horyzonty w obszarze różnych religii świata.
Spośród cyklicznych programów takich jak "Kwestia Smaku" "Kulturoskop" "Lekcja religii" czy "Rozmównica" moją uwagę przyciągnął talk show "Bóg w wielkim mieście" Szymona Hołowni ( "Mam Talent"), w którym dziennikarz prowadzi rozmowę z jednym zaproszonym przez siebie rozmówcą (w całym programie są trzy takie wywiady). Korzystając ze strony internetowej onet.tv platforma, natrafiłam na jeden z takich wywiadów, który wydał mi się niezmiernie interesujący i wywarł na mnie duże wrażenie. Gościem Hołowni był bowiem Michał Piróg ale rozmowa tym razem nie miała nic
wspólnego z tańcem – obracała się bowiem wokół zdecydowanie
ważniejszych tematów. Zainteresowanych odsyłam do tej strony.


Ciekawa aranżacja studia (stylizacja wnetrza na miasto ), obecność gadających kukieł komentujących wypowiedzi rozmawiających gości, niezwykła publiczność to niewątpliwie plusy tego programu ale nie da się ukryć że to dzięki postaci prowadzącego który nie boi sięgać do trudnych i nieraz bardzo kontrowersyjnych tematów sprawiają że jest to pierwszy i jedyny w Polsce i Europie naprawdę interesujący talk show o tematyce
religijnej. Nawet jeśli ktoś nie jest wielkim fanem Szymona Hołowni, nie może odmówić mu pełnego profesjonalizmu podejścia i wielkiej charyzmy. Subtelnie ale i wnikliwie toczy dyskusję. Drąży temat, bez zbędnego komentarza. Buduje nastrój rozmów, jest wiarygodny i budzi zaufanie gości pomagając im przy tym się otworzyć i dzielić z widzami istotnymi spostrzeżeniami, czasami wręcz intymnymi przeżyciami, które w nich głęboko zalegają. To wszystko sprawia że obok rozważań gości Szymona Hołowni, poruszanych tam tematów nie można przejść obojętnie. Można powiedzieć, że reprezentuje on pewnego rodzaju religię bez kompleksów publicznie rozmawiając z różnymi ludźmi nie kryjąc swojej wiary i przekonań, podchodząc przy tym z szacunkiem do każdego człowieka. I przyglądając się dłużej religii tv. nie mogę nie ulec wrażeniu, że tym właśnie kierują się jej producenci - że kanał jest przede wszystkim formą dialogu o religii - bez jednoznacznych odpowiedzi na niejednokrotnie bardzo trudne tematy związane z wiarą, etyką, moralnością, duchowością w różnych zakątkach globu i jej wpływem na nasze życie.

Dlatego jeśli ma ktoś ochotę na coś zupełnie innego nie całkiem komercyjnego i zrobionego pod publikę, zachęcam do włączenia telewizji z rybką, a szczególnie programu Hołowni, który emitowany jest w każda niedzielę o godz. 19.