czwartek, 18 marca 2010

R jak...

Oglądając ostatnio niezwykle porywający blok reklamowy, który został bezczelnie przerwany programem informacyjnym, postanowiłam napisać coś więcej na temat tego, co najbardziej lubię w telewizji.

Od kiedy pamiętam, reklamy zawsze przyciągały moją uwagę. Wiem, że większość osób ich nie znosi i widząc po raz setny Zygmunta Chajzera polecającego cudowny proszek do prania odruchowo poszukuje pilota. Może jestem dziwna, ale po pilota zdarza mi sie sięgnąć w poszukiwaniu właśnie reklam. Jeśli spojrzeć na nie nieco inaczej, dostrzegając nie tylko ich nadrzędne, perswazyjne zadanie, okazują się nie być wcale takie złe. Przynajmniej niektóre.

Szczególnie ciekawe wydają się intertekstualne nawiązania, których w spotach pojawia się coraz więcej. Literatura, muzyka, sztuki plastyczne to tylko jedne z wielu dziedzin będących źródłem inspiracji dla twórców reklam.
Nietrudno zauważyć, że prześcigają się oni w poszukiwaniach atrakcyjnych sposobów dotarcia do klienta. Wykorzystując środki artystycznego wyrazu czy rozwiązania formalne znane nam z kina, liczą na nasze przychylne spojrzenie na oferowany produkt. Siła perswazyjna czerpana z filmów opiera się na skojarzeniach związanych z poszczególnymi motywami, dlatego niezbędnym warunkiem powodzenia jest czytelność i możliwość łatwej identyfikacji przywoływanego dzieła czy postaci.

Niezwykle ważne dla reklamy jest, aby osłabić własną perswazyjność wobec widza lub nawet ją zamaskować. Odbiorcy reklam coraz częściej bowiem zdają sobie sprawę z oddziaływania na nich i chcą widzieć reklamę nie jako źródło informacji, ale jako rozrywkę.

Nie sposób przywołać wszystkich przykładów nawiązań do sztuki, dlatego ograniczę się do tych, które powstały w oparciu o filmy (choć i w tym przypadku ich ilość jest imponująca).

Podejrzewam, że wszyscy dobrze znają ostatnie reklamy Simplusa. Ciekawym zjawiskiem towarzyszącym tej kampanii były zagorzałe dyskusje na forach internetowych, w których użytkownicy doszukiwali się jak największej liczby aluzji do konkretnych filmów lub gatunków filmowych.

Na przykład tu – tylko „Inni” czy może też „Sierociniec"...? ;)




Spotów na podstawie reklam Simplus stworzył już kilkanaście, jednak wydaje mi się, że im dalej w las, tym gorzej i ich reklamy stają się coraz mniej ciekawe.


„Zaszczytu” zostania wabikiem dla potencjalnych klientów firmy GAP dostąpiła też Audrey Hepburn…




… a Fred Astaire pokazał, że i ze sprzątania można zrobić show.





Fellini też znalazł się w gronie "wyróżnionych"...





A na deser...



Pytaniem pozostaje, jak takie zapożyczenia wpływają na same filmy? To, że dla twórców reklam takie zabiegi przynoszą w główniej mierze zyski, nie ulega wątpliwości. To, że widzowie wolą oglądać spoty kojarzące się im z lubianymi filmami również nie podlega dyskusji. Ale czy sami twórcy filmów mogą być z tego powodu zadowoleni? Jest to sprawa dość kontrowersyjna i można spotkać się z wieloma opiniami na ten temat. Osobiście uważam, że każdy taki przypadek należy rozpatrywać indywidualnie i można wśród nich odnaleźć zarówno reklamy, które w jakiś sposób przyczyniły się do zwiększenia zainteresowania danym filmem, jak i takie, które stały się powodem jego deprecjacji.

3 komentarze:

  1. Reklama doritos mnie zmiażdżyła. Aczkolwiek to chyba ciekawszy przypadek wykorzystania filmowych powiązań w spocie, natomiast za biednego Freda mam ochotę kogoś oskalpować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej...nieładnie tak odgapiać logo bloga... :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ups, gafa... już to naprawiamy...

    OdpowiedzUsuń